sobota, 31 grudnia 2016

Sylwestrowe podsumowanie


Tak oto dobrnęliśmy do ostatniego dnia roku... odkąd sięgam pamięcią, zawsze dopadała mnie jakaś melancholia. A może to uciekający czas? Nie ważne co… Zwyczajnie w tym czasie byłam nieswoja. Czy i dziś tak będzie? Pewnie tak. Może rozprawię się z nią/nim już teraz. Jaki był mijający rok? Był jak pchli targ, trochę w nim tego, trochę owego, były momenty, których najchętniej bym się pozbyła, ale i takie przydatne. Był piękny i trudny zarazem. To właśnie w tym roku poznawałam trudy i radości ciąży, poznawałam swoje dzieciątko, szykowałam matczyne gniazdko i stworzyłam z mężem bezpieczną przystań dla naszego maluszka. Staliśmy się prawdziwą rodziną a ja przekonałam się, że cesarskie cięcie nie jest straszne. Na własnej skórze poczułam szczęście i łzy wzruszenia, gdy usłyszałam pierwszy płacz synka i jego śliczną buźkę. Ta chwila trwała Nam tylko kilka godzin, by potem dowiedzieć, się, że nie jest aż tak ok jak miało być. Chwile w szpitalu i rozbuchane hormony dały mi w kość. Jednak to co nadeszło potem prawie zwaliło z nóg. Sama się sobie dziwię, że jeszcze stoję na nogach. Mam wsparcie w mężu, choć życie w stresie łatwe nie jest. Życie w strachu o własne dziecko. Momentów wartych zapamiętania jest dużo, jednak nie wszystkie będę wypisywać, bo te, o których wspominam chwilowo dominują. Ten rok zleciał szybko… Końcówka nie tylko na pobytach w szpitalu, ale także na rodzinnych świętach w gronie rodziny i odkrywania świata z Fifim.

Jaki będzie ten Nowy Rok?

Jedno jest pewne… będzie on naprawdę trudny. Póki co czekamy na dawcę i uzupełniamy płytki. Później stoczymy jeszcze większą bitwę o zdrowie i życie naszego synka. O naszą rodzinę i o nasze szczęście, bo nasze Szczęśliwiątko jest naszym największym szczęściem! Mamy siebie… mamy bliskich i wspaniałe osoby, które też wiedzą co to WAS, strach, ból, złość i bezsilność. W Nowy Rok wkraczamy z podniesionym czołem i splecionymi rękami.

A Wam Wszystkim życzę Szczęśliwego, Zdrowego i jak Najmniej Problemowego Nowego Roku! ;)

sobota, 17 grudnia 2016

Czekam...


Każdego ranka piszę list do Boga,
budując słowo po słowie swoją przemowę.
Przeczyta?
Przemyśli?
Odpowie?

Za każdym razem cisza się kłania.
Po co to robię?
Na co wciąż czekam?
Na dialog! Rozmowę! Odpowiedzi tysiące!
Zrozumienia mi trzeba! Bożego, ludzkiego, swojego!

Każdego wieczora dzwonię do Boga,
podnoszę słuchawkę, wybieram numer...
Dryń!
Dryń!
Czekam, aż coś powie.

Czekam…
Wciąż, czekam...
Sfrustrowana Matka

środa, 14 grudnia 2016

Cisza


Zapomniałam jak smakuje cisza. Zapomniałam jak brzmi cisza. Taka prawdziwa, domowa, która chowa się po kątach, a może raczej obija o nasze kąty. Ostatni raz mogłam zakosztować jej w czerwcu. Pewnego poranka, gdy o świcie piłam mleko w drzwiach balkonowych. Byłam wtedy sama. Teściów nie było, mąż miał dopiero wrócić z nocki. Byłam tylko ja, Filip w brzuszku i szynszyla. No i oczywiście Ona - cisza.

Dziś znów zatonęłam w ciszy, tym razem w półmroku popołudnia. Znów byłam sama. Filip spał. Szynszyla też mi towarzyszyła. W uszach dźwięczała cisza, taka prawdziwa z odgłosami gdzieś w tle. Tu telewizor u któregoś z sąsiadów, tam gdzieś pies szczekał a ja siedzę na kanapie i patrzę w okno. Latarnia swoim światłem wprasza się i przypomina inną. Nagle przeniosłam się do rodzinnego domu. Do mojej kuchni. Znajomego półmroku i znajomego widoku z okna, także z latarnią na pierwszym planie.

Jak smakuje cisza? Jak brzmi w zmęczonych uszach? WYBORNIE!

Już zapomniałam jaka to rozkosz dla zmysłów...

Dziś tak trochę melancholijnie :-) Sfrustrowana matka wydarła chwilę tylko dla siebie! Brawo ja!

niedziela, 11 grudnia 2016

Pierwsza choinka...


Tak, zgadza się... Dobrze widzicie…Choinka zawitała również u mnie. Odbiło mi? Możecie się zastanawiać czy przypadkiem tak nie jest, bo jeszcze kilka dni temu chciałam wszystkie podpalić, a może myślicie, że ogarnął mnie jakiś nagły nastrój świąteczny? Na oba pytania odpowiem: nie. Mamusia chciała synkowi sprawić frajdę. Chciałam, żeby miał swoją pierwszą w życiu choinkę, te lampeczki, bombeczki i igiełeczki (nawet jeśli w tym roku sztuczne, a choinka wielkości Fifa). Nie mogło się też obyć bez pamiątkowego zdjęcia. W końcu jestem jak wszystkie inne matki… mam świra na punkcie swojego dziecka, choć ono potrafi dać mi nieźle w kość. Czyli normalka.

„[…] czasem nie jest łatwo i słodko być matką, czasem macierzyństwo jest jak ten pryszcz na nosie modelki: wkurza i przeszkadza, ale co z tego, skoro jest tylko drobną niedogodnością, która pojawia się czasami i znika. Jest niczym przy ogromie piękna, jakie niesie ze sobą macierzyństwo.”

Co u nas? Powiem, że życie na pełnej petardzie (to co to będzie jak będzie przeszczep? Rakieta?) Nadal rozkoszujemy się domem. Ja oczywiście siedzę jak na bombie i panikuję przed kolejnym szpitalem. A maluda? Powinno być raczej maruda. Po powrocie do domu mu się to i owo pozmieniało. Teraz testuje swoje nowe rytuały i cierpliwość rodziców. A ja łapię krótkie fragmenty normalności. Choinka mruga, w tle muzyka, a na łóżku nasza trójka. Filip słodko śpi między nami, a my...każde zatopione w swoim świecie. Ja wyłączyłam wszystkie stresujące myśli: chorobę, szpitale, płytki, wybroczyny, zagrożenia itp… było tylko tu i teraz. Tylko ta jedna chwila. Czas stanął w miejscu… Normalna rodzinka w normalnym życiu. Chociaż na co dzień żyjemy w alternatywnej rzeczywistości to jednak takie chwile są bezcenne. I przyjemne...bo aż sama zasnęłam obok moich chłopaków.

„Czasem Bazylia zastanawiała się, dlaczego kobietom w ciąży proponuje się szkoły rodzenia, a nie kursy negocjacji. W końcu łatwiej albo trudniej, szybciej albo wolniej, ale każda „ciężarówka” urodzi. Tak wymyśliła natura. Trudności przychodzą później, kiedy dziecko jest już na świecie […]. Jak się okazuje, młody człowiek w drugim roku życia wykazuje niezwykłe umiejętności w zakresie wymuszania, asertywności, mobbingu, a nawet jest skłonny do aktów represji, tyranii, wyzysku czy terroru. Toteż strona przeciwna, czyli matka, musi nie dość że poznać wszystkie taktyki małego przywódcy – a trzeba pamiętać, że ten wymyśla co rusz nowe i ćwiczy je w rozmaitych kombinacjach – to jeszcze musi opanować sztukę pokojowego radzenia sobie z nimi. Macierzyństwo wymaga znajomości technik negocjacyjnych najnowszych lotów.”

Przed porodem miałam okazję czytać bardzo fajną książkę "Trup na trzepaku" Konstancji Nowickiej, a dziś mi się to i owo przypomniało na temat dzieci. Już wtedy coś mnie drgnęło i owe fragmenty zapisały mi się w pamięci, a teraz stwierdzam, że mają w sobie sporo racji. Mój dzieć ma dopiero cztery miesiące z haczkiem a już sporo opanował, to aż strach się bać co będzie, gdy przekroczy magiczną granicę dwóch lat! Mamuśki strzeżcie się! A swoją drogą, gdzie czas, gdy mogłam sobie poczytać… teraz nawet nie korzystam zbytnio z tej okazji, gdy Filip śpi. Coraz trudnej mi się chyba skupić...

niedziela, 4 grudnia 2016

Grudzień zawitał...



Wraz z pojawieniem się grudnia w kalendarzu, w Warszawie pojawiła się zima. Nie można jej określić mianem stulecia, ale jest, a pierwszego poranka było naprawdę biało. W hotelowym holu, na oddziale w szpitalu, wszędzie dookoła święta. Świat oszalał! Choinki, ozdoby i Mikołaj odwiedzający dzieci w szpitalu. Trochę się pośpieszył, ale dzieci wiele a 6 grudnia jest jeden więc musiał zacząć od choruszków. ;) Do Filipa też trafił prezent i to całkiem spory. Pluszaki, książeczki, kolorowanka itp. Wiem, że jest jeszcze malutki, ale zabawki nie zając nie uciekną a z kolorowanki mamusia się ucieszy i zaraz się odstresuje. Od zawsze lubiłam kolorować… Pod koniec listopada również dzieciaki dostawały upominki. Pluszowe zabawki od dzieciaków/młodzieży poprzebieranej za coś tam. Podobno był dzień misia czy jakoś tak – kremowy miś u góry zdjęcia trafił wtedy do Fifa. Jakby nie patrzeć miłe gesty, co prawda mój synuś jeszcze nie czai co się dzieje, ale inne dzieciaki mają frajdę a i mojemu pamiątki zostaną. W końcu szpitalnego epizodu z życia nie wymażemy. 



Tak więc wszędzie rodzi się klimat świąteczny. Jednak ja tego w tym roku nie czuje. Nie umiem się cieszyć zbliżającymi się świętami. W moich uszach zamiast świątecznych hitów, króluje Indila i jej „Derniere danse” i to tak głośno jak się da (dziś moja noc w hotelu a do tego słuchawki pod ręką i w uszach). Wyjdę na wariatkę jeśli napiszę, że mam ochotę podpalić te świecące choinki, które na każdym kroku atakują mój zmysł wzroku? Moje myśli. I przywołują brutalną codzienność, bo przecież nie mam pewności, że święta spędzimy w domu, przy wigilijnym stole, łamiąc się opłatkiem i jak co roku jadąc do mojej rodzinki po kolacji. Spadające płytki, wybroczyny i krew mnie terroryzują. A przecież te święta miały być najpiękniejsze… Już niedługo wybiję północ. W kalendarzu pojawi się 5 grudnia. To właśnie tego dnia dostałam najpiękniejszy prezent mikołajkowy w życiu. Rok temu na teście ciążowym pojawiły się dwie kreseczki. A ja tym samym mogłam ofiarować cudny prezent mojemu ukochanemu mężowi. Od tamtej pory w moich oczach jest tatą. Pamiętam jego minę, nasze podniecenie i tajemnicę, bo tak cudną nowinę (potwierdzoną przez lekarza i usg) zostawiliśmy najbliższym jako dodatkowy prezent gwiazdkowy. A teraz równo rok od tamtego czasu moje cudo leży w szpitalnym łóżku i póki co może zapomnieć o normalnym dzieciństwie. A ja marze o innym prezencie… O dawcy, który szybko się odnajdzie. Dziś na oddziale panowała leniwa niedziela. Więc ogólnie luzik i spokój. No nic, prędzej czy później będę musiała pomyśleć o kilku upominkach… A teraz skorzystam z kolorowanki i kredek Filipa! Na chwilę znów stanę się dzieckiem i przeniosę do świata kolorów! A potem skorzystam z wygodnego, hotelowego wyrka.


czwartek, 1 grudnia 2016

Kolejny ciężki dzień...




Kolejny ciężki dzień prawie za nami...
Dla Filipa jest on zdecydowanie trudniejszy, niestety.  Od rana dalszy ciąg lewatyw, życie na kroplówce, dwie dawki płytek, usypianie, intubacja,  gastroskopia i kolonoskopia. Do tego spuchnięta rączka, nowy wenflon i ciągłe mierzenie parametrów. Tętno podwyższone, ale co się dziwić.

Dwa ostatnie dni były dla Filipa męczące i to bardzo. Dzisiejszej nocy spał jak suseł a ja razem z nim.  Gdyby nie współlokatorka to przespaliśmy oboje karmienie o 3:00 - a to był ostatni posiłek Fifa przed badaniem, które jak się okazało odbyło się o 12:00.

Liczyłam na to, że wyprodukuje coś wesołego, luźnego zwyczajnie odmiennego od poprzedniego wpisu, ale jednak nie. Zmęczenie i głód robią swoje a do tego wiadomość ,  że do poniedziałku na pewno posiedzimy w szpitalu mnie wręcz powaliła. To będą równe dwa tygodnie w Warszawie plus 3 dniowy pobyt w Poznaniu... :-/
Teraz czekamy na wynik histopatologii i modlę się, żeby nie było zapalenia, bo będziemy tu jeszcze dłużej.
Chcę już zabrać synka do domu. Położyć go białym łóżeczku. Wykąpać go w niebieskiej wanience. A także położyć się w swoim łóżku i wtulić w męża. Zamknąć oczy,  wziąć głęboki oddech i nacieszyć się jego zapachem. Zasnąć i śnić o czymś miłym.

Domowym obiadem też nie pogardzę:-)

Jednak muszę na to poczekać. Grunt, że mój mysiu pysiu może teraz odpocząć. Zresetować się i zapomnieć o tych dwóch dniach. 

Grunt, że nie jesteśmy sami. Mamy siebie, ale także innych. Jest rodzina, znajomi również Ci nowo poznani. Są ludzie, na których można liczyć...albo na dobre słowo, które daje tak dużo! 

poniedziałek, 28 listopada 2016

Mała frustracja!

Przerwa na kanapkę i kawkę w pokoju hotelowym, a później znowu powrót do szpitala (piszę i zerkam na zegarek 15:19) i kolejna wymiana z mężem. Oboje skaczemy sobie jak takie żabki na mokrej łące bo personel tak kazał… Ostatnio byliśmy tu 3 tygodnie i mogliśmy spokojnie razem z dzieckiem siedzieć i było ok, a teraz musimy odstawiać ten cyrk. Tak samo zaczęło im wszystko inne przeszkadzać… torby pod łóżeczkiem, termometr kąpielowy na wanienko – zlewie, a nawet poducha na grzejniku (mokra z dwóch stron bo dziecku się ulało – zaradna matka chciała podsuszyć tak jak i dwa ciuszki). Ale nie, wszystko jest źle… piguły potrafią co niektórym matkom wpieprzać się co je dziecko i kiedy zaczyna chodzić!

Argument na wymianę rodziców? Bakterie, infekcje itp. Co też inni rodzice powiedzą na to, że my siedzimy we dwoje. Jakby na każdej sali było po dwoje rodziców i trójka dzieci to by było tłoczno. Owszem, tylko że byliśmy akurat na sali SAMI! Poza tym inni siedzą na korytarzach abo mają starsze dzieci i na świetlice idą. A ja z moim 4 miesięcznym to gdzie mam iść?! A zarazki to prędzej przyniesiemy z zewnątrz, skoro musimy tyle razy chodzić w tą i z powrotem niż siedząc spokojnie w sali.

Żeby było jeszcze śmieszniej i ciekawiej… nie mogę porozmawiać z kobietką z sali obok bo dzieci mają kontakt itp. Nie ważne, że dzieci były oddalone, a ona w progu mojej sali, nie ważne, że pani doktor sama kazała nam się zapoznać bo u jej synka też podejrzewają ten sam zespół co u mojego. Każda ma swoją salę i już. To jak mamy się zapoznać? Dzieci synchronicznie nie śpią. A poza tym inne do cholery się ze sobą bawią i jest ok!

Nic tylko rzucić się z 10 piętra! A nawet tego nie można bo klamek brak!

Dobra jakoś to przełknę, chociaż przyznam, że moja frustracja i zmęczenie rosną z każdą minutą,a jeszcze nie wiemy, kiedy wrócimy do domu. Wszystko się opóźnia, przesuwa w czasie i stresuje. Teraz na tapecie są mega krwawe kupki Filipa. Czy to, aby od choroby, czy od czegoś innego, a może alergia? Był gastrolog, dziecka nie dotknął i stwierdził, że robimy gastro i kolonoskopię. Czyli teraz proces przygotowawczy, lewatywy itp. A potem 6 godzin na głodzie, kroplówa i przymusowe spanie. Co czuje matka na wieść, że uśpią jej dziecko na jakiś czas? Przerażenie. Po prostu wewnętrzna telepiączka! Łzy cisną się do oczu na samą myśl. Chociaż chyba lepsze tortury podczas snu niż „na żywca”. Płytki też nam strajkują i nie chcą rosnąć… i według pani doktor „albo od przetaczania albo po prostu tak mu spadają!) Mam nadzieję, że skoro hemoglobina mu jednak rośnie to w końcu pobiorą krew do badania w kierunku poszukiwania dawcy. Dla mnie każdy dzień jest ważny i mimo tego, że wiem, że na przeszczep poczekamy to wolę, żeby coś się już działo.

Dobra, kawa się skończyła, o kanapce już zdążyłam zapomnieć tak więc zaraz będę musiała wracać do tego burdelu. Dziś już sami na sali nie jesteśmy. A to kolejny stresik nocny, tym bardziej, że po zmianie mleka Fifciu gorzej sypia.

Marzę o powrocie do domu. Chcę już zostawić za sobą to wielkie gmaszysko, ten hotel, pokój, który jest kopią pozostałych i to cholernie ciemne światło, które przyprawia o depresję. Do tego ciemno i zimno… Minął ponad tydzień od zmagań szpitalnych, a już odczuwam zmęczenie...a czeka nas jeszcze taka długa droga! Jak zwykle, mieliśmy wpaść na kilka dni, a te dni się wydłużają….

czwartek, 24 listopada 2016

Trudna noc...



Dzisiejsza noc nie należała do przyjemnych. Poranek zresztą również, a wszystko to przez bardzo niskie płytki Filipa i krew. Krew, która leciała z nosa, była na tetrze, gdy mu się ulało, a także w pieluszce. Panika, że moje dziecko się wykrwawi była ogromna. Czekanie na morfologie i reakcje lekarzy również dołożyły swoją cegiełkę w murze zmęczenia. Jeśli do tego doliczymy całodniowy głód, przetaczanie płytek oraz krwi i zmęczenie mojego dziecka to domyślicie się jaka padnięta jestem. Wyczerpana marzę o prysznicu i łóżku, a najlepiej aby wszystko okazało się zwyczajnym snem, po którym się obudzę i moje dziecko będzie zdrowe, a my spokojni i szczęśliwi. Niestety to nie sen a nasz pobyt w Centrum zdrowia dziecka się przedłuży.

Wielkie szczęście, że jest z nami mój mąż i tym samym tatuś Filipka... Wspieramy się we trójkę! :-) Co do wyboru kliniki... Wybór padł na Wrocław i Przylądek Nadziei. Odzew pierwszy już jest... Wszystkim kłania się zmęczona, zestresowana, ale kochająca mama!

poniedziałek, 21 listopada 2016

Wybór...

Warszawo, Warszawo przybywamy!

Warszawa kiepskimi wieściami nas wita. Diagnoza  się potwierdza - niestety - a my stajemy przed wyborem w jakim ośrodku chcemy mieć przeszczep. Wrocław? Poznań? A może jeszcze gdzie indziej...

Do jutra mamy czas na podjęcie decyzji. 
Co wybierzemy? 
...

Trafiliśmy do tej samej sali co poprzednio, ciekawe ile tym razem zostaniemy... Miało być kilka dni, pewnie wyniki zweryfikują wszystko... 

niedziela, 30 października 2016

Przemyślenia


Ostatnio żyję w biegu i to nie wychodząc z domu! Moja codzienność przypomina mini maraton… w biegu jem, piję, biorę kąpiel, myślę, rozmawiam przez telefon, a nawet śpię! Wszystko przez jednego małego człowieczka, który stał się moim szefem. Moje życie podporządkowane jest jemu...oczywiście uważam, że jest to normalne i z tym się liczyłam pragnąc zostać matką, jednak tempo, w którym dni w kalendarzu się zmieniają mnie zadziwia! Wczoraj było lato, a teraz jest środek jesieni. Zima też już jest w połowie drogi! Jeju trudno mi uwierzyć w to, że mój synek ma już 3 miesiące!

Wiecie co? Czasem w tym pędzie nachodzą mnie przemyślenia...czasem zajrzę do internetu, posiedzę przed telewizorem czy się wkurzę...Tak sobie myślę, że chyba potrzeba mi czegoś jeszcze poza muzyką… Otóż porządnego treningu, który pozwoli mi się spocić i wyżyć, a do tego doda pozytywnej energii. Najlepiej ze słuchawkami na uszach, aby było głośno, szybko i wyzwalająco!

A co do przemyśleń…

Tak się ostatnio zastanawiam jak to z nami ludźmi jest...Jak łatwo przychodzi nam ocenianie innych. Sami pragnąc komfortu wolności i prywatności. Nie znając drugiego człowieka, jego sytuacji, uczuć, poglądów obrażamy z łatwością. Wystarczy powiedzieć co się naprawdę myśli i już od razu jest się &*%*&*%!@. Dlaczego tak trudno jest się postawić w sytuacji drugiej osoby? Warto pomyśleć chwilę i przeanalizować co by było gdyby...Owszem nikt nie wie co by było, a i gdybanie mało potrzebne, ale czasami jednak warto. Może przynajmniej co niektórzy ugryzą się w język i nie będą wypowiadać się krzywdząco o kimś innym.

Każdy człowiek ma swoje życie. Swoje problemy. Sumienie. Poglądy, a także odporność psychiczną. Nigdy nie wiemy co nam przyniesie los, co nam rzuci pod nogi i czy temu sprostamy. Ale z tego co można zaobserwować, większość staje się ekspertami, którzy wszystko wiedzą i ze wszystkim sobie poradzą. Wypowiadają się na tematy, na które nic nie wiedzą. Problem znają tylko w teorii. Skąd więc to wymądrzanie? Po co obrażać kogoś, kto problem zna z autopsji? Po co zabierać wolność równocześnie pragnąc wolności?

Można się oczywiście z cudzymi wyborami i poglądami nie zgadzać, ale lepiej by było się nie wtrącać i zająć swoim życiem.

Dzisiaj przeglądając internet natrafiłam na coś, co wywołało te przemyślenia. Nie spodobały mi się komentarze pod pewnym tekstem. To jak ocenia się ludzi i wydaje opinie. Łatwo jest rzucać w kogoś kamieniem, a trudniej czekać aż ten kamień w nas trafi. Proponuję żyć i dać żyć innym. Po swojemu i na własnych warunkach.

czwartek, 27 października 2016

Uśmiech...


Jest tylko jeden taki uśmiech, który sprawia, że 5:15 nad ranem przestaje być 5:15... To on sprawia, że sen przestanie ciągnąć Cię za spodnie od piżamy z powrotem do łóżka. To uśmiech Twojego dziecka, które rozpromienia się na Twój widok. W tym momencie wiesz, że jest choć jedna osoba, która chce Cię widzieć, która Cię potrzebuje i dla której jesteś wszystkim (chwilowo i z wyjątkiem butli z mlekiem :-P). To najważniejsza i najmniejsza osoba w Twoim życiu, a potrafi dać niezłego kopa...
To uśmiech, którego potrzebuje jak kawy... 
 Jest jeszcze coś czego mi potrzeba... Głośnej muzyki, która jest jak dobry detox! :-)

piątek, 21 października 2016

...


Ostatnio doszłam do wniosku, że z moim synem nie da się przejść na zdrową dietę. Już na pewno mogę zapomnieć o 5 regularnych posiłkach. Skoro on nie je co 3 godziny to i matka jeść nie będzie! Tak więc nie pozostaje nic innego jak korzystać z okazji, gdy drzemie kilka, kilkanaście minut i przekąsić coś, co nie wymaga czasu i wysiłku. W sumie to i tak dobrze sobie wyglądam… O aktywności fizycznej też póki co nie ma mowy, chyba, że zaliczymy do tego bujanie kilka razy dziennie dziecia do snu i te tup tup tup po domu, aby zrobić to co się musi.

A tak mamuśka chciała wyciągnąć z lamusa steper i rozruszać stare kości. Hmm...a może by tak jakoś pokombinować i rozciągnąć czas?! Czas jak czas, ale czy starczy zapału i siły? A co tam, może spróbuje…

A co u synka? Rośnie mi mała przekupa, która butle MUSI mieć już teraz, zaraz bo koniec świata, a jak nie to cały blok wie, że Filip głodny. Jak wiadomo na głód nie pomaga nic… odwrócić uwagi nie da się niczym. Choćbyś człowieku stanął na głowie to nie pomoże. No, ale w przerwach można sobie urządzić małą pogawędkę (au, ała, ej itp.).

Tak więc kawa za kawą i do przodu...dzień za dniem.

sobota, 15 października 2016

Mój synek...


Kiedy patrzę na mojego śpiącego synka to najpierw zalewa mnie fala ciepła i czułości. Oczywiście te uczucia są wymieszane z dumą, że moje ciało potrafiło stworzyć lub przyczynić się do stworzenia tak idealnej istotki. Mój syneczek jest śliczny. Piękniejszego dziecka wyobrazić sobie nie mogłam! Jego uśmiech burzy każde napięcie, a ciepło tego maleńkiego ciałka jest fundamentem miłości. Także tej mojej i jego tatusia. 

Ale... (no jakieś ale zawsze być musi)

Gdy tak patrzę na mojego synka (śpiącego bądź nie) przychodzi otrzeźwienie i widzę te cholerne płytki. Ile ich jest teraz? Ile będzie ich jutro? Kiedy kolejne toczenie? Kiedy będzie bezpieczny?

Po chwili...

Ta wybroczynka już tu była?! Szczęście połączone z paniką. Uczucie przytłoczenia z pragnieniem normalności. Takie jest to moje macierzyństwo. Jest też odkrywaniem własnej wytrzymałości. Opanowania i cierpliwości. Jest nocnym wstawaniem... To także uśmiechy, gaworzenie i odkrywanie otaczającego świata... Do tego odkrywania zaliczają się balony, które mój synek chyba lubi ;-)

środa, 12 października 2016

Matczyna podświadomość kontra rzeczywistość..


Matczyna podświadomość kontra rzeczywistość.. To uczucie, kiedy twoje przeczucie się potwierdza jest niczym cios w żołądek... Czujesz ból, ucisk i dyskomfort...

Podświadomie wiedziałam, że liczba płytek spadła o kilka tysięcy, ale rzeczywistość po raz kolejny wyciągnęła z szafy strach. Wełniany, gryzący niczym niechciany upierdliwy sweter, który nosimy bo musimy.

Sfrustrowana matka po raz kolejny ma zszargane nerwy...

wtorek, 11 października 2016

Stres produkuje sentymenty...


Stres produkuje sentymenty... Gdyby dzisiaj ktoś powiedział mi że nie warto śpieszyć się do dorosłości (co dawno temu mnie wkurzało z tego co pamiętam) to bym mu nie tylko uwierzyła, ale jeszcze podziękowała za przestrogę. Dlaczego??? Ano bo teraz już wiem to czego kiedyś nie miałam prawa wiedzieć. Czyli, że dorośli mają jednak przerąbane - delikatnie mówiąc. ;-)

Kiedyś, gdy byłam jeszcze podlotkiem z głową w chmurach bardzo chciałam być dorosła. Chyba każde dziecko chce być dorosłe, stąd te zabawy w policjantów, nauczycielki, lekarzy, modelki i co tam jeszcze. Nikt się nie bawi (chyba) w dzieci będąc dziećmi. A może w tych czasach tak jest? Czy teraz dzieci się jeszcze bawią mając tablety, smartfony, komputery? Do rzeczy...wszystkich wkurzało to, że mamy pewne ograniczenia, szkołę na karku i rodzicielski monitoring. Prawda? Każdy twierdził, że dorośli mają zwyczajnie lepiej. Bo nie chodzą do szkoły i decydują o sobie... Coś w tym jest...

Teraz wiem, że bycie dzieckiem z całym tym bagażem to istny raj. I chętnie bym wróciła do dawnych czasów. Choć na jeden dzień...byle móc mieć dorosłość jako niewiadomą która kusi i jest intrygująca. Mieć mnóstwo marzeń, dziecięcej naiwności i brak odpowiedzialności, bo przecież o wszystkim myślą rodzice (a przynajmniej moi myśleli).

Tak więc jeśli ktoś Wam drogie dzieci mówi, że warto być dzieckiem to słuchajcie, bo oni wiedzą to o czym Wy przekonacie się później. A konkretnie, że życie daje w kość...szkoła, sprawdziany itp. to pikuś.

Do kogo zgłosić się z wnioskiem o bilet do przeszłości? Zostawię strach, zmartwienia, problemy i pofrunę do mamy, taty, koleżanek... Znów będę biegać wśród pól, bać się gąsienic...będę zagadać wiśnie z drzew i marzyć o księciu z bajki...

Takie tam i tym podobne myśli nawiedzają moją głowę, podczas jazdy samochodem.

Sfrustrowana matka ma stresa... Jutro kolejna morfologia i przrkonamy się ile płytek Fifciowi ubyło... Nerwy gonią nerwy...

A tymczasem zdrowo kontra procentowo było wczoraj... Ten stres mnie pożre! :-o

niedziela, 9 października 2016

Rodzic też człowiek ...

Rodzic to też człowiek, więc i jemu się należy coś od życia. A już na pewno regeneracja psychiczno-fizyczna po kilku tygodniach spędzonych w szpitalu. Tym bardziej, że wyników nadal brak i nie wiemy co jeszcze nas czeka. Idąc tym tokiem rozumowania postanowiłam razem z H, że zrobimy sobie 24 godzinny wypad do Poznania. Niby nic wielkiego, odległość od domu niewielka, a i samo miasto nie jest nam jakoś obce, ale jednak to chwila tylko dla nas. Oto przecież w tym wszystkim chodziło. Najpierw zameldowaliśmy się w uroczym i eleganckim hotelu, a później ruszyliśmy na miasto… Co prawda nici z filmu w klimatycznym małym kinie, ale za to kolacja była przepyszna, a nocny spacer po rynku romantyczny. Muszę przyznać, że hotelowe łóżko to istny raj po nieprzespanych w spokoju nocach i epizodach z łóżkiem polowym jakie mieliśmy w szpitalu. Tak więc wypoczęci ruszyliśmy na śniadanko… sernik z lodami i kawą z adwokatem – kalorycznie, ale raz nie zawsze. Oczywiście nie obyło się bez zakupów dla mamusi i synusia (mały dżentelmen wyrasta już z rozmiaru 56 i brudzi się zdecydowanie zbyt szybko;p ). Skoro mowa już o naszym szczęśliwiątku... to zostawiliśmy go pod opiekom dziadków. Chociaż wiedziałam, że jest bezpieczny to jednak dziwnie się czułam zostawiając go. Brakowało mi jego ciepełka wtulonego we mnie, główki wspartej na moim ramieniu i jego zapachu… 




Teraz już rozumiem co kiedyś miała na myśli moja bratowa!

Skoro o rodzicach mowa i ich człowieczeństwie... to stwierdzam wszem i wobec, że matka jako jednostka sama w sobie też jest człowiekiem i ma swoje potrzeby. Tak więc ten tydzień był czasem, który poświęciłam na podreperowanie siebie. Na początku tygodnia kosmetyczka i hybryda na pazurkach, a pod koniec fryzjer i powrót do blondu.

Teraz wypadałoby zabrać się za siebie jeszcze bardziej i zrzucić pozostałości po ciąży. Tak więc dieta, ale żądne tam ducany i inne takie wymyślności, dziwności, szkodliwości, tylko ograniczenie tego, co tuczące i pałaszowanie większej ilości warzyw i owoców. A i ruch by się jakiś przydał… nie licząc synowego bujania;p

A korzystając z okazji, że dziś jeszcze popełniłam kilka grzeszków, to łyczek wina za pomyślności! ;)

środa, 5 października 2016

Maraton


Panuje we wszechświecie takie przekonanie, że niemowlęta głównie jedzą i śpią (nie licząc napełniania pieluch), a co za tym idzie, rodzic może coś w tym czasie zrobić. Otóż moje (nasze) szczęśliwiątko postanowiło udowodnić, że tak nie jest, a przynajmniej, że są wyjątki od tej reguły (a jak wiemy zawsze są wyjątki). Tak więc Filip urządził sobie i nam maraton - jak najmniej snu w ciągu doby. Zaczęło się już w nocy, pobudka co dwie godziny. W dzień było już tylko gorzej - max 30 minut, a to i tak najlepiej by się spało na ramieniu u mamy! Mama nie miałaby nic przeciwko, gdyby nie fakt że kręgosłup buntował się aż zapierało dech...

Ogólnie synuś spokojny, tylko nie senny. Kolek nie było, a przynajmniej nic na to nie wskazywało. Wieczorem zmęczenie sięgnęło zenitu, ale kąpiel jak zwykle spokojna, gorzej już z ubraniem. Mleczko, leki i sen...

Nareszcie walka z czającym się snem zakończona. Syneczek odpocznie, a mamusia napisze recenzje i spędzi miły wieczór z tatusiem. :-)

Tylko ile ten sen potrwa? Oby kilka godzinek - te jego zwyczajowe wieczorne pięć będzie wybawieniem...:-) :-) :-)

poniedziałek, 3 października 2016

#CzarnyProtest


Tematem nr 1 w ostatnim czasie jest aborcja, a raczej to, co politycy chcą w tej kwestii zrobić... Ogólnie rzecz biorąc jest głośno, czarno i protestowo. Kobiety łączą się w obronie swoich praw, wygłaszają swoje opinie i buntują się przeciwko temu co inni chcą im narzucić . Postanowiłam, że i ja zajmę stanowisko w tej sprawie. Jako kobieta. Matka (tym razem sfrustrowana podwójnie). I w końcu jako człowiek.

Ogólnie rzecz biorąc nie popieram aborcji. Jednak nie popieram także odbierania wolności wyboru, a to stara się zrobić nasz rząd. Owszem życie zaczyna się już od tej małej fasolki, ale co z życiem kobiety, której ktoś mówi co ma robić? Uważam, że każdy człowiek ma swój rozum i swoje sumienie. Kobieta także! Pozwólcie nam decydować, bo przecież w życiu nie wszystko jest czarne albo białe, jest jeszcze szare...

Panowie i Panie u władzy, wspierajcie kobiety!!! W nich / nas drzemie siła. Zapewniam, że nie jesteśmy bandą krwiożerczych morderczyń, które przy pierwszej lepszej okazji idą zabić swoje dzieci! Nie chodzi o aborcję jako taką, a o zwyczajną wolność wyboru i nie wpieprzanie się w nasze życie z brudnymi buciorami, bo sami macie nie jedno za uszami! Krótko i na temat.

niedziela, 2 października 2016

Powrót.

Po prawie trzech tygodniach spędzonych w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie wreszcie wracamy do domu. Na chwilę możemy odetchnąć, nacieszyć się normalnością i wyprać całą stertę ciuchów. Swoją drogą ten przymusowy wypad kosztował tyle co wakacje, więc co się dziwić, że i pralka ma co robić.

Nadal nie wiemy czy Filip cierpi na mega rzadki zespół Wiskotta - Aldricha czy też to coś innego. Na wyniki (te i dwa inne) musimy jeszcze poczekać. Póki co 31 tys płytek przy wypisie i recepty do wykupienia. Powrót miał dwa etapy... Pierwszy chimeryczny Filipowy i senny mój. Drugi senny Filipa i moja melancholia i powracający dobry humor. Powrót umilały nam piosenki między innymi Laury Pergolizzi, czyli LP, co idealnie pasowało do całości.



Do tego po raz kolejny jesień udowodniła, że może być cudna. No to teraz czas wrócić do żywych (a przynajmniej próbować) zadbać o siebie, o blogi, o siłę i psychikę... A także żyć od morfologii do morfologii... I co ważne cieszyć się macierzyństwem, choć nie jest ono łatwe...


poniedziałek, 26 września 2016

Jesień...

Jesień. Od dobrych kilku dni króluje na salonach naszej codzienności. Całe szczęście dla nas, że ubrana jest w złociste kreacje, a nie brzydkie szare łachmany. 

Z tą jesienią to jest tak...lubię ją i jej nie lubię. Pierwszą połowę tą złocistą, obsypującą nas kolorowymi liśćmi i kasztanami, które co roku przy okazji spaceru zbieram z mężem. (No co? W każdym z nas gdzieś w środku jest ukryte dziecko. A przynajmniej powinno być. Ludzików póki co jeszcze nie robię, to tak pewnie za kilka lat jak Filip podrośnie. :-)) Wtedy jest tak klimatycznie, melancholijnie i możemy zobaczyć i doświadczyć upływu czasu. Druga połowa jest szara, zimna i ponura, przygotowuje nas do hibernacji jaką jest zima.

Wychodząc rano z hotelu mogłam nacieszyć się dobrodziejstwem pozytywnej jesieni. Słoneczko ogrzewało moją twarz, wiaterek próbował pocieszyć i dotlenić zmęczony organizm, a liście cieszyły oczy. Rześkie powietrze było tak przyjemne, że aż nie chciało mi się wracać do pokoju bez klamek w oknach. To właśnie na tym 5 minutowym odcinku na dobre dotarło do mnie to, że już mamy jesień.

niedziela, 25 września 2016

Kolejny poranek w szpitalu

Próba ułożenia się do snu zakończyła się fiaskiem jeszcze zanim na dobre się zaczęła. Skrzypiące coraz bardziej z każdym dniem łóżko polowe, nie pozwala się wygodnie ułożyć, a o jakimkolwiek ruchu praktycznie nie ma mowy. Syn postanawia matkę wystawić na próbę i udaje, że planuje pobudkę o godz 23:00. Jak na złość to tylko fałszywy alarm. Jednak rozbudzona mamuśka krąży w ciemnościach pokoju i walczy z chaosem w głowie. W międzyczasie z wybiciem północy wpada nawiedzona pielęgniarka zapytać czy wszystko ok. Pewnie, że ok...jakby nie było to bym do niej przyszła sama! Krąży koło sali mniej więcej co 2 godz (to i tak dobrze bo, gdy mąż śpi z małym to wpada co godzinę... Zastanawiam się kogo dogląda, mojego syna czy męża?). Wreszcie padam ok 1, a wstaje godzinę później bo synuś chce czystą pieluchę i mleczko. Na tym kończy się sen tej nocy... 

Mój słodki dzieć jak co dzień postanawia zrobić sobie pobudkę skoro świt. Ledwo mam siłę go nosić, w brzuchu burczy i marzy mi się ciepła kołdra. Wkurzona nucę jak umiem "kotki dwa..." i podziwiam wschód słońca (co dzięki temu że jestem na 10 piętrze i rozległym lasom dookoła jest całkiem przyjemne. Szkoda tylko, że żaluzje się nie podnoszą, a okna są chyba nie myte od dekady :-/.) A ja tak lubię wschody słońca! Tak więc moje szczęśliwiątko myśli o mamusi i co drugi dzień funduje mi paletę kolorów i swój słodki uśmiech przysypiając jednym okiem na moim ramieniu.

Mój kolejny poranek w szpitalu
Podsumowując: cała złość i zmęczenie przechodzą jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki...a ja znów jakimś cudem mam siłę by kolejny już dzień być podporą dla syna.

piątek, 23 września 2016

Nasze początki

Do hotelu docieram chwilę po 22. Przebieram się w piżamę, zjadam zupkę z paczki, wypijam herbatę, robię trzy łyki piwa, które miało mnie zrelaksować i odmóżdżyć... prostuje kości i nagle jest 6 rano. Gaszę światło, które nie zgasiłam w nocy, wracam pod kołdrę i oszukuje rzeczywistość. Po dwóch godzinach podejmuje wysiłek i wracam do szpitala... Dzisiejszą noc spędzę na polówce w szpitalu. Mąż spróbuje oszukać rzeczywistość w hotelu... Podobno dla dziecka zniesie się wszystko. Czy wszystko to nie wiem, ale na pewno bardzo dużo. Z pewnością dziecko wiele w życiu zmienia. Uczy odpowiedzialności i skłania do poświęceń. Ostatnio zauważyłam, że dla tej małej istoty człowiek pokonuje własne bariery!

Moja przygoda z macierzyństwem zaczęła się pewnego grudniowego wieczora. Konkretnie piątego... Do dziś pamiętam radość, podekscytowanie i minę mojego męża... Moja fasolka z każdym dniem stawała się coraz wyraźniej dzieckiem, ja matką a "H" ojcem. Teksty typu "będzie dziecko, to to czy tamto" zbywaliśmy mówiąc "jest dziecko". Przez 9 miesięcy poznawaliśmy nasze "szczęśliwiątko" krok po kroku. Nie obyło się bez humorków i hormonów, bez puchnięcia i podobieństwa do ludzika Michelina... Jednak każdy dzień przybliżał mnie do porodu, który miał być traumatycznym przeżyciem, a na szczęście okazał się spoko cesarką. Na stole operacyjnym odetchnęłam z ulgą (w przenośni bo uczucie zatkanego nosa było przygniatające) i byłam szczęśliwa, że ten okres mam za sobą. Miał być powrót do formy... Miały być spacery, czas spędzany we troje. A jest... małopłytkowość. Nie zdiagnozowania i ubrana w hipotezy. Jest stres i frustracja. Zmęczenie fizyczne rywalizuje z psychicznym. Filip ma 7 tygodni. W tym czasie odwiedził trzy szpitale. Zaliczył 4 antybiotyki i całą masę igieł. Toczenie płytek i badania. Świat stanął na głowie, a my żyjemy w jakiejś alternatywnej rzeczywistości i funkcjonujemy jak roboty.

Nie tak miało być, ale miał być on. Nasze "szczęśliwiątko", dla którego staramy się jak możemy.