sobota, 31 grudnia 2016

Sylwestrowe podsumowanie


Tak oto dobrnęliśmy do ostatniego dnia roku... odkąd sięgam pamięcią, zawsze dopadała mnie jakaś melancholia. A może to uciekający czas? Nie ważne co… Zwyczajnie w tym czasie byłam nieswoja. Czy i dziś tak będzie? Pewnie tak. Może rozprawię się z nią/nim już teraz. Jaki był mijający rok? Był jak pchli targ, trochę w nim tego, trochę owego, były momenty, których najchętniej bym się pozbyła, ale i takie przydatne. Był piękny i trudny zarazem. To właśnie w tym roku poznawałam trudy i radości ciąży, poznawałam swoje dzieciątko, szykowałam matczyne gniazdko i stworzyłam z mężem bezpieczną przystań dla naszego maluszka. Staliśmy się prawdziwą rodziną a ja przekonałam się, że cesarskie cięcie nie jest straszne. Na własnej skórze poczułam szczęście i łzy wzruszenia, gdy usłyszałam pierwszy płacz synka i jego śliczną buźkę. Ta chwila trwała Nam tylko kilka godzin, by potem dowiedzieć, się, że nie jest aż tak ok jak miało być. Chwile w szpitalu i rozbuchane hormony dały mi w kość. Jednak to co nadeszło potem prawie zwaliło z nóg. Sama się sobie dziwię, że jeszcze stoję na nogach. Mam wsparcie w mężu, choć życie w stresie łatwe nie jest. Życie w strachu o własne dziecko. Momentów wartych zapamiętania jest dużo, jednak nie wszystkie będę wypisywać, bo te, o których wspominam chwilowo dominują. Ten rok zleciał szybko… Końcówka nie tylko na pobytach w szpitalu, ale także na rodzinnych świętach w gronie rodziny i odkrywania świata z Fifim.

Jaki będzie ten Nowy Rok?

Jedno jest pewne… będzie on naprawdę trudny. Póki co czekamy na dawcę i uzupełniamy płytki. Później stoczymy jeszcze większą bitwę o zdrowie i życie naszego synka. O naszą rodzinę i o nasze szczęście, bo nasze Szczęśliwiątko jest naszym największym szczęściem! Mamy siebie… mamy bliskich i wspaniałe osoby, które też wiedzą co to WAS, strach, ból, złość i bezsilność. W Nowy Rok wkraczamy z podniesionym czołem i splecionymi rękami.

A Wam Wszystkim życzę Szczęśliwego, Zdrowego i jak Najmniej Problemowego Nowego Roku! ;)

sobota, 17 grudnia 2016

Czekam...


Każdego ranka piszę list do Boga,
budując słowo po słowie swoją przemowę.
Przeczyta?
Przemyśli?
Odpowie?

Za każdym razem cisza się kłania.
Po co to robię?
Na co wciąż czekam?
Na dialog! Rozmowę! Odpowiedzi tysiące!
Zrozumienia mi trzeba! Bożego, ludzkiego, swojego!

Każdego wieczora dzwonię do Boga,
podnoszę słuchawkę, wybieram numer...
Dryń!
Dryń!
Czekam, aż coś powie.

Czekam…
Wciąż, czekam...
Sfrustrowana Matka

środa, 14 grudnia 2016

Cisza


Zapomniałam jak smakuje cisza. Zapomniałam jak brzmi cisza. Taka prawdziwa, domowa, która chowa się po kątach, a może raczej obija o nasze kąty. Ostatni raz mogłam zakosztować jej w czerwcu. Pewnego poranka, gdy o świcie piłam mleko w drzwiach balkonowych. Byłam wtedy sama. Teściów nie było, mąż miał dopiero wrócić z nocki. Byłam tylko ja, Filip w brzuszku i szynszyla. No i oczywiście Ona - cisza.

Dziś znów zatonęłam w ciszy, tym razem w półmroku popołudnia. Znów byłam sama. Filip spał. Szynszyla też mi towarzyszyła. W uszach dźwięczała cisza, taka prawdziwa z odgłosami gdzieś w tle. Tu telewizor u któregoś z sąsiadów, tam gdzieś pies szczekał a ja siedzę na kanapie i patrzę w okno. Latarnia swoim światłem wprasza się i przypomina inną. Nagle przeniosłam się do rodzinnego domu. Do mojej kuchni. Znajomego półmroku i znajomego widoku z okna, także z latarnią na pierwszym planie.

Jak smakuje cisza? Jak brzmi w zmęczonych uszach? WYBORNIE!

Już zapomniałam jaka to rozkosz dla zmysłów...

Dziś tak trochę melancholijnie :-) Sfrustrowana matka wydarła chwilę tylko dla siebie! Brawo ja!

niedziela, 11 grudnia 2016

Pierwsza choinka...


Tak, zgadza się... Dobrze widzicie…Choinka zawitała również u mnie. Odbiło mi? Możecie się zastanawiać czy przypadkiem tak nie jest, bo jeszcze kilka dni temu chciałam wszystkie podpalić, a może myślicie, że ogarnął mnie jakiś nagły nastrój świąteczny? Na oba pytania odpowiem: nie. Mamusia chciała synkowi sprawić frajdę. Chciałam, żeby miał swoją pierwszą w życiu choinkę, te lampeczki, bombeczki i igiełeczki (nawet jeśli w tym roku sztuczne, a choinka wielkości Fifa). Nie mogło się też obyć bez pamiątkowego zdjęcia. W końcu jestem jak wszystkie inne matki… mam świra na punkcie swojego dziecka, choć ono potrafi dać mi nieźle w kość. Czyli normalka.

„[…] czasem nie jest łatwo i słodko być matką, czasem macierzyństwo jest jak ten pryszcz na nosie modelki: wkurza i przeszkadza, ale co z tego, skoro jest tylko drobną niedogodnością, która pojawia się czasami i znika. Jest niczym przy ogromie piękna, jakie niesie ze sobą macierzyństwo.”

Co u nas? Powiem, że życie na pełnej petardzie (to co to będzie jak będzie przeszczep? Rakieta?) Nadal rozkoszujemy się domem. Ja oczywiście siedzę jak na bombie i panikuję przed kolejnym szpitalem. A maluda? Powinno być raczej maruda. Po powrocie do domu mu się to i owo pozmieniało. Teraz testuje swoje nowe rytuały i cierpliwość rodziców. A ja łapię krótkie fragmenty normalności. Choinka mruga, w tle muzyka, a na łóżku nasza trójka. Filip słodko śpi między nami, a my...każde zatopione w swoim świecie. Ja wyłączyłam wszystkie stresujące myśli: chorobę, szpitale, płytki, wybroczyny, zagrożenia itp… było tylko tu i teraz. Tylko ta jedna chwila. Czas stanął w miejscu… Normalna rodzinka w normalnym życiu. Chociaż na co dzień żyjemy w alternatywnej rzeczywistości to jednak takie chwile są bezcenne. I przyjemne...bo aż sama zasnęłam obok moich chłopaków.

„Czasem Bazylia zastanawiała się, dlaczego kobietom w ciąży proponuje się szkoły rodzenia, a nie kursy negocjacji. W końcu łatwiej albo trudniej, szybciej albo wolniej, ale każda „ciężarówka” urodzi. Tak wymyśliła natura. Trudności przychodzą później, kiedy dziecko jest już na świecie […]. Jak się okazuje, młody człowiek w drugim roku życia wykazuje niezwykłe umiejętności w zakresie wymuszania, asertywności, mobbingu, a nawet jest skłonny do aktów represji, tyranii, wyzysku czy terroru. Toteż strona przeciwna, czyli matka, musi nie dość że poznać wszystkie taktyki małego przywódcy – a trzeba pamiętać, że ten wymyśla co rusz nowe i ćwiczy je w rozmaitych kombinacjach – to jeszcze musi opanować sztukę pokojowego radzenia sobie z nimi. Macierzyństwo wymaga znajomości technik negocjacyjnych najnowszych lotów.”

Przed porodem miałam okazję czytać bardzo fajną książkę "Trup na trzepaku" Konstancji Nowickiej, a dziś mi się to i owo przypomniało na temat dzieci. Już wtedy coś mnie drgnęło i owe fragmenty zapisały mi się w pamięci, a teraz stwierdzam, że mają w sobie sporo racji. Mój dzieć ma dopiero cztery miesiące z haczkiem a już sporo opanował, to aż strach się bać co będzie, gdy przekroczy magiczną granicę dwóch lat! Mamuśki strzeżcie się! A swoją drogą, gdzie czas, gdy mogłam sobie poczytać… teraz nawet nie korzystam zbytnio z tej okazji, gdy Filip śpi. Coraz trudnej mi się chyba skupić...

niedziela, 4 grudnia 2016

Grudzień zawitał...



Wraz z pojawieniem się grudnia w kalendarzu, w Warszawie pojawiła się zima. Nie można jej określić mianem stulecia, ale jest, a pierwszego poranka było naprawdę biało. W hotelowym holu, na oddziale w szpitalu, wszędzie dookoła święta. Świat oszalał! Choinki, ozdoby i Mikołaj odwiedzający dzieci w szpitalu. Trochę się pośpieszył, ale dzieci wiele a 6 grudnia jest jeden więc musiał zacząć od choruszków. ;) Do Filipa też trafił prezent i to całkiem spory. Pluszaki, książeczki, kolorowanka itp. Wiem, że jest jeszcze malutki, ale zabawki nie zając nie uciekną a z kolorowanki mamusia się ucieszy i zaraz się odstresuje. Od zawsze lubiłam kolorować… Pod koniec listopada również dzieciaki dostawały upominki. Pluszowe zabawki od dzieciaków/młodzieży poprzebieranej za coś tam. Podobno był dzień misia czy jakoś tak – kremowy miś u góry zdjęcia trafił wtedy do Fifa. Jakby nie patrzeć miłe gesty, co prawda mój synuś jeszcze nie czai co się dzieje, ale inne dzieciaki mają frajdę a i mojemu pamiątki zostaną. W końcu szpitalnego epizodu z życia nie wymażemy. 



Tak więc wszędzie rodzi się klimat świąteczny. Jednak ja tego w tym roku nie czuje. Nie umiem się cieszyć zbliżającymi się świętami. W moich uszach zamiast świątecznych hitów, króluje Indila i jej „Derniere danse” i to tak głośno jak się da (dziś moja noc w hotelu a do tego słuchawki pod ręką i w uszach). Wyjdę na wariatkę jeśli napiszę, że mam ochotę podpalić te świecące choinki, które na każdym kroku atakują mój zmysł wzroku? Moje myśli. I przywołują brutalną codzienność, bo przecież nie mam pewności, że święta spędzimy w domu, przy wigilijnym stole, łamiąc się opłatkiem i jak co roku jadąc do mojej rodzinki po kolacji. Spadające płytki, wybroczyny i krew mnie terroryzują. A przecież te święta miały być najpiękniejsze… Już niedługo wybiję północ. W kalendarzu pojawi się 5 grudnia. To właśnie tego dnia dostałam najpiękniejszy prezent mikołajkowy w życiu. Rok temu na teście ciążowym pojawiły się dwie kreseczki. A ja tym samym mogłam ofiarować cudny prezent mojemu ukochanemu mężowi. Od tamtej pory w moich oczach jest tatą. Pamiętam jego minę, nasze podniecenie i tajemnicę, bo tak cudną nowinę (potwierdzoną przez lekarza i usg) zostawiliśmy najbliższym jako dodatkowy prezent gwiazdkowy. A teraz równo rok od tamtego czasu moje cudo leży w szpitalnym łóżku i póki co może zapomnieć o normalnym dzieciństwie. A ja marze o innym prezencie… O dawcy, który szybko się odnajdzie. Dziś na oddziale panowała leniwa niedziela. Więc ogólnie luzik i spokój. No nic, prędzej czy później będę musiała pomyśleć o kilku upominkach… A teraz skorzystam z kolorowanki i kredek Filipa! Na chwilę znów stanę się dzieckiem i przeniosę do świata kolorów! A potem skorzystam z wygodnego, hotelowego wyrka.


czwartek, 1 grudnia 2016

Kolejny ciężki dzień...




Kolejny ciężki dzień prawie za nami...
Dla Filipa jest on zdecydowanie trudniejszy, niestety.  Od rana dalszy ciąg lewatyw, życie na kroplówce, dwie dawki płytek, usypianie, intubacja,  gastroskopia i kolonoskopia. Do tego spuchnięta rączka, nowy wenflon i ciągłe mierzenie parametrów. Tętno podwyższone, ale co się dziwić.

Dwa ostatnie dni były dla Filipa męczące i to bardzo. Dzisiejszej nocy spał jak suseł a ja razem z nim.  Gdyby nie współlokatorka to przespaliśmy oboje karmienie o 3:00 - a to był ostatni posiłek Fifa przed badaniem, które jak się okazało odbyło się o 12:00.

Liczyłam na to, że wyprodukuje coś wesołego, luźnego zwyczajnie odmiennego od poprzedniego wpisu, ale jednak nie. Zmęczenie i głód robią swoje a do tego wiadomość ,  że do poniedziałku na pewno posiedzimy w szpitalu mnie wręcz powaliła. To będą równe dwa tygodnie w Warszawie plus 3 dniowy pobyt w Poznaniu... :-/
Teraz czekamy na wynik histopatologii i modlę się, żeby nie było zapalenia, bo będziemy tu jeszcze dłużej.
Chcę już zabrać synka do domu. Położyć go białym łóżeczku. Wykąpać go w niebieskiej wanience. A także położyć się w swoim łóżku i wtulić w męża. Zamknąć oczy,  wziąć głęboki oddech i nacieszyć się jego zapachem. Zasnąć i śnić o czymś miłym.

Domowym obiadem też nie pogardzę:-)

Jednak muszę na to poczekać. Grunt, że mój mysiu pysiu może teraz odpocząć. Zresetować się i zapomnieć o tych dwóch dniach. 

Grunt, że nie jesteśmy sami. Mamy siebie, ale także innych. Jest rodzina, znajomi również Ci nowo poznani. Są ludzie, na których można liczyć...albo na dobre słowo, które daje tak dużo!