niedziela, 25 września 2016

Kolejny poranek w szpitalu

Próba ułożenia się do snu zakończyła się fiaskiem jeszcze zanim na dobre się zaczęła. Skrzypiące coraz bardziej z każdym dniem łóżko polowe, nie pozwala się wygodnie ułożyć, a o jakimkolwiek ruchu praktycznie nie ma mowy. Syn postanawia matkę wystawić na próbę i udaje, że planuje pobudkę o godz 23:00. Jak na złość to tylko fałszywy alarm. Jednak rozbudzona mamuśka krąży w ciemnościach pokoju i walczy z chaosem w głowie. W międzyczasie z wybiciem północy wpada nawiedzona pielęgniarka zapytać czy wszystko ok. Pewnie, że ok...jakby nie było to bym do niej przyszła sama! Krąży koło sali mniej więcej co 2 godz (to i tak dobrze bo, gdy mąż śpi z małym to wpada co godzinę... Zastanawiam się kogo dogląda, mojego syna czy męża?). Wreszcie padam ok 1, a wstaje godzinę później bo synuś chce czystą pieluchę i mleczko. Na tym kończy się sen tej nocy... 

Mój słodki dzieć jak co dzień postanawia zrobić sobie pobudkę skoro świt. Ledwo mam siłę go nosić, w brzuchu burczy i marzy mi się ciepła kołdra. Wkurzona nucę jak umiem "kotki dwa..." i podziwiam wschód słońca (co dzięki temu że jestem na 10 piętrze i rozległym lasom dookoła jest całkiem przyjemne. Szkoda tylko, że żaluzje się nie podnoszą, a okna są chyba nie myte od dekady :-/.) A ja tak lubię wschody słońca! Tak więc moje szczęśliwiątko myśli o mamusi i co drugi dzień funduje mi paletę kolorów i swój słodki uśmiech przysypiając jednym okiem na moim ramieniu.

Mój kolejny poranek w szpitalu
Podsumowując: cała złość i zmęczenie przechodzą jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki...a ja znów jakimś cudem mam siłę by kolejny już dzień być podporą dla syna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz