środa, 30 sierpnia 2017

Drugi przeszczep...


Ostatni wpis był w czerwcu, a mamy wrzesień – trochę długa ta przerwa w pisaniu jednak nie milczałam bez powodu. Powody były aż dwa. Pierwszym z nich było oswojenie się z myślą, że mój malutki syneczek będzie potrzebował drugiego przeszczepu. Musiałam to zwyczajnie przetrawić po matczynemu, a nie było to wcale łatwe i chyba nie do końca możliwe. Drugi powód był taki, że każdego dnia próbowałam oszukiwać rzeczywistość i cieszyć się względną normalnością w domu. Dawać synkowi tyle normalności w tym szaleństwie ile się da. Oboje z mężem robiliśmy wszystko, żeby miał choć trochę normalne dzieciństwo. Choć przez chwilę, zanim znów zacznie się kolejna bitwa, która wybebeszy nas psychicznie i wywróci wszystko do góry nogami. A teraz jesteśmy tu – znów w klinice. Dziś Filip rozpoczyna kolejny cykl chemii tym razem będzie ona niestety mocniejsza. Powód? Pierwszy przeszczep został odrzucony. Fifu to taki terminator i brzydko mówiąc olał dawcę. Albo jest taki nieznośny, że dawca po prostu spieprzył, gdzie pieprz rośnie. Ta druga opcja to żart, którym czasem posługujemy się, żeby nie zwariować.

Świecie mój, daj mi żyć / Z dala stój nie patrz w moją stronę / Świecie mój, daj mi żyć/ Z dala stój, / I mnie odpuść sobie

Słowa piosenki Ani Wyszkoni powoli stają się moim mottem, bądź modlitwą… Twórczość tej artystki towarzyszyła mi podczas pierwszego przeszczepu i teraz również brzmi w moich uszach. Daje ukojenie, pozwala nabrać siły, bądź zwyczajnie puszcza zawory i moje długo gromadzone łzy płyną, a spazmy rozrywają od środka. Nie, nie przetrawiłam tej wiadomości o kolejnym koszmarze. Wiem, że to jest konieczne. Akceptuję. Przeżyję. Dam synowi tyle z siebie ile mogę, ale gniew i złość we mnie aż krzyczą. A pytań typu: DLACZEGO? Jest więcej niż kiedykolwiek.

Wczorajsza noc była kulminacją moich matczynych nerwów, strachu, bólu, paniki i wściekłości. Krzyk tak bardzo chciał wyjść z gardła, lecz nie mógł. Maskę mogłam zrzucić tylko w pokoju hotelowym, zamknięta, sama… Najgorsza w tym wszystkim jest bezsilność. Gdyby tak można było wziąć na siebie jego cierpienie… chemię, która będzie zatruwać jego ciało, żyła po żyle. To nie tak miało być! A gdzieś tam z tyłu głowy dobija się myśl, że nie tylko dałam mu życie, ale też Wiskotta.

To było wczoraj… Dziś rano znów schowałam do kieszeni gniew i ubrana w matczyną gotowość ruszam do boju. Siła się znalazła...po raz kolejny załatałam spękane serce i walczę dla niego i o niego.

Całą złość wykrzyczeć chcę / I prosto w twarz się śmiać / Oszukać los….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz