wtorek, 6 czerwca 2017

...


Jesteśmy w domu już z 3 tygodnie, a ja dopiero teraz coś tutaj skrobię. Nie zapomniałam o blogu, po prostu nie wiem kiedy i gdzie podziały się te dni wolności. Chciałam też odpocząć, naładować baterię i wykorzystać czas na maksa… No i jak zwykle na chceniu się skończyło. Nie odpoczęłam, choć pobyt w domu to luksus po tych miesiącach w szpitalach. Jednak całe to nagromadzone zmęczenie teraz ze mnie wychodzi. Z każdym kolejnym dniem czuje odór wspomnianego wcześniej zmęczenia, ciągnie się za mną krok w krok. Tak więc baterię jeszcze nienaładowane… Co do czasu… to nawet nie wiem kiedy znika. Niby mam w planach to i to i jeszcze tamto, a okazuje się, ze zrobiłam 2/3 z tego co chciałam, albo jeszcze mniej. Bo wiecie… budzę się, jest ranek, a za chwilę już jest wieczór wieczór.

Tak wiem… Dziecko absorbuje. A moje to w szczególności. Chodzący (no dobra, próbujący chodzić) żywioł z petardą w tyłku! 
Obowiązki absorbują.
Nadrabiamy spacery.
Odpoczywamy kiedy szef śpi.
I śpimy tyle ile możemy, bo moda na zombie już raczej odchodzi do lamusa.
W wolnej chwili staram się wrócić do czytania i czerpać z tego przyjemność, bo drugiego bloga również zaniedbałam. Co jest powodem? Powiecie: dziecko, brak czasu, obowiązki… Jednak w głównej mierze to stres. On wysysa ze mnie energię. Kołacze się po głowie. Dekoncentruje i odbiera chęci.

Przeszczep minął, ale stres został. I zostanie jeszcze na długo, bo to taki pasażer na gapę… jak ta wrocławska mucha co to się nam do auta wpakowała, żeby pozwiedzać Śrem. Bo dzisiaj znów odwiedziliśmy Przylądek. Druga kontrola w poradni przeszczepowej za nami. Jak się domyślacie wróciliśmy do domu, jednak każda taka atrakcja to ogromny stres. Wysiłek dla organizmu… sama pobudka o 5:00, zapakowanie wszystkiego „w razie wu” i podróż. Potem czekanie na wyniki i supeł zamiast żołądka. Oddechy płytkie. Tętno przyspieszone i cholerna bezradność. Zresztą paniczny strach towarzyszy mi na co dzień. Po stokroć obserwuje Filipa i zastanawiam się czy z nim wszystko ok. Wybroczyn nie widać i to podnosi na duchu, jednak wiem, że jedna malutka plamka podniesie mi ciśnienie. Strach nie opuści nas jeszcze długo…

Tak więc po powrocie spacer, radość z wiatru we włosach, nadciągającego deszczu i burzy (lubię burzę dzięki mojemu tacie). Gorąca kąpiel (tak w lecie!), żeby moje mięśnie się rozluźniły. Choć na moment, choć na chwilę, bo wkładając piżamę, włożyłam również stres.

1 komentarz:

  1. Witam,

    czy mogłabym prosić o kontakt mailowy? Mój synek też będzie miał przeszczep szpiku stąd prośba.

    Mój mail: maggy123@o2.pl

    OdpowiedzUsuń