sobota, 21 października 2017

Płytki krwi = strach


Płytki krwi czyli trombocyty bądź krwinki płytkowe stoją w szeregu obok białych i czerwonych krwinek. Ta trójca jest bardzo ważna w organizmie człowieka. Płytki odpowiadają za proces krzepnięcia. To właśnie one spędzały nam sen z powiek przez ponad rok. To tych krwinek brakowało Filipowi do bezpieczeństwa. Celowo używam czasu przeszłego, ponieważ po drugim przeszczepie płytki się pojawiły. Z początku cisza i spadki. Pod koniec pobytu w szpitalu lekki ruch w górę, który był falą nadziei na lepsze jutro. Za nami kolejna morfologia i płytki na stabilnym poziomie, a nawet leciutkim wzroście. Nie mamy normy jeszcze, ale nie brakuje do niej już dużo. Na chwilę obecną jest ich ponad 100 tysięcy, czyli ogrom w porównaniu do tego co było przez pierwszym i drugim przeszczepem. A co najważniejsze ryzyko wylewu na przykład przy upadku praktycznie zniknęło.

Ha tyle w teorii. Jednak serce matki wypełnione paniką przez ponad rok, trzepocze z każdym „czyhającym niebezpieczeństwie” tak jak samodzielnych kroczkach przy meblach, albo zwyczajnym stuknięciu w coś tam tą małą łepetynką. Ten strach jest mimowolny i choć w sumie na takim poziomie praktycznie zbędny, to jednak czai się i trudno się go z dnia na dzień pozbyć.

Jest jeszcze strach, gdy zauważy się wybroczynki po pobraniu krwi, w oczekiwaniu na wyniki morfologii i tych szerszych badań. Ale spróbujcie sobie wyobrazić jak odbieracie wynik zwykłej morfologii i tam zamiast 1, 10, 15 czy 20 tys jest ich najpierw 100 tys, a innym razem jeszcze więcej. Szok. Ulga. Radość. Nadzieja. Do następnego wyniku, bo później znów strach. Tych strachów jest więcej.

Chwilowo na tapecie u nas zęby, zęby i kombinacje z jedzeniem. Czyli nudno nie jest. Zresztą z Filipem trudno się nudzić.

A tak z innej beczki…

Ostatnio w modzie jest narzekanie? W oczy niejednokrotnie rzuciło mi się takie zjawisko choćby na fb. Pewna blogująca mama narzeka jak to jej syn nie daje jej kawy ciepłej wypić, wyspać się itp. Budzi się chłopak ileś tam razy, a ona biedna matka karmiąca piersią świat zbawia i nie śpi. Ok, kobieta w sposób z przymróżeniem oka pokazuje oblicze macierzyństwa. Czasami czyta się ją świetnie, ale nie gdy po raz enty czyta się to samo narzekanie tylko w ciut innej odsłonie.

Wtedy zastanawiam się nad swoim macierzyństwem (pojedyńczym) i dochodzę do wniosku że też bym sobie mogła ponarzekać na fb i to tyle, że ho ho. Ba nikt mi nawet tego nie broni. Filip potrafi budzić się 18 razy w ciągu nocy, w dzień też szału nie ma, dodatkowo zęby, z kawą różnie bywa…Ostatnio w nocy zastanawiałam się czy nie rzucić potrzeby snu w kąt i nie zacząć czytać, skorzysta na tym drugi blog! Jeśli dołożyć do tego narzekanie na los i przejścia to uzbierałoby się od cholery brzydko mówiąc. Tylko po co? A już na pewno po co więcej niż raz? Zapewne wtedy inne mamuśki czują się pokrzepione, że nie są same – ja też, ale bez przesady. Inne matki miały gorzej niż ja. Ich dzieci gorzej niż mój syn. A mimo to nie narzekają w sieci. Nie ileś razy w tygodniu. Zapewne mają zaufane osoby, przy których tama puszcza, bo wiecie matka to siłaczka, ale czasem po prostu ma dość.

Mój blog różni się od innych tego typu. Wszędzie tematy karmienia piersią, „gównoburze” pod postami o szczepionkach. Opisy produktów, zabawek czy czegoś tam innego. Tu jest nudno i monotematycznie. Zwyczajne frustracje matki i jej zwariowane myśli. Jednak coraz częściej zastanawiam się czy ludzie nie mają większych problemów niż duperele. Weźmy wspomniane karmienie. Przekonywanie, że każda kobieta może karmić. Guzik prawda, moim zdaniem. Mimo chęci i starań nie udało mi się karmić Fifa piersią. Okoliczności? Stres? Szpitale od samego początku? A może zwyczajnie biologia? A szczepionki? Czy oskarżanie się wzajemne ma sens? Każdy robi jak uważa. A i tak nikt z nas żadnej gwarancji nie ma, że szczepiąc czy też nie otoczy kokonem bezpieczeństwa swoje dziecko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz