Kiedy patrzę na mojego śpiącego synka to najpierw zalewa mnie fala ciepła i czułości. Oczywiście te uczucia są wymieszane z dumą, że moje ciało potrafiło stworzyć lub przyczynić się do stworzenia tak idealnej istotki. Mój syneczek jest śliczny. Piękniejszego dziecka wyobrazić sobie nie mogłam! Jego uśmiech burzy każde napięcie, a ciepło tego maleńkiego ciałka jest fundamentem miłości. Także tej mojej i jego tatusia.
Ale...
(no jakieś ale zawsze być musi)
Gdy tak patrzę na mojego synka (śpiącego bądź nie) przychodzi otrzeźwienie i widzę te cholerne płytki. Ile ich jest teraz? Ile będzie ich jutro? Kiedy kolejne toczenie? Kiedy będzie bezpieczny?
Po chwili...
Ta wybroczynka już tu była?!
Szczęście połączone z paniką. Uczucie przytłoczenia z pragnieniem normalności. Takie jest to moje macierzyństwo.
Jest też odkrywaniem własnej wytrzymałości. Opanowania i cierpliwości.
Jest nocnym wstawaniem...
To także uśmiechy, gaworzenie i odkrywanie otaczającego świata...
Do tego odkrywania zaliczają się balony, które mój synek chyba lubi ;-)
Trafiłam tu z twojego bloga o książkach. I zaczęłam czytać jeden post, drugi w końcu przeszłam do tych pierwszych, aby wiedzieć o czym czytam. Tak naprawdę nie wiem co oznacza małopłytkowość. szczerze współczuje i mam nadzieje, że jednak wszystko skończy się szczęśliwie. Ja mam dwoje dzieci i tak jak pisałaś w ostatnim swoim poście o marudzeniu na codzienność, brak snu itp. Zdarza mi się często tak narzekać. Ale i dziękować, że mimo wszystko są zdrowe. Odkąd pojawiły się dzieci, pojawił się u mnie także wielki strach o nie. Nigdy wcześniej nie myślałam o tym ,że może wybuchnąć wojna, boję się, ze mogą zachorować, że będą mieć wypadek albo ja odejdę zbyt wcześnie i będą musieli borykać się z brakiem mamy... Jeżeli mój strach jest tak duży to nie mogę sobie wyobrazić twojego...
OdpowiedzUsuń